Na początku tego wpisu, chciałbym umieścić ostrzeżenie. Będzie to wpis długi, nieskładny i pełen moralizowania… Chciałem, aby był on apelem do ludzi, którzy zatracili się w tym całym bałaganie i pogoni za pieniędzmi. Wiem, że te ostatnie są ważne bo zapewniają dobrobyt, ale nie są w stanie zastąpić kilku ważnych rzeczy. Mówię tu o takich wartościach jak rodzina, przyjaźń czy najzwyklejsze czerpanie z życia garściami.
Pracowałem w firmie, w której traktowano mnie jak psa. Codziennie robiłem coś innego, niezgodnego ze stanowiskiem. Bez przerwy byłem pod telefonem, nigdy nie wiedziałem o której zacznę i o której skończę pracę. Nie wiedziałem też co będę robił. Zarobiłem wielki chuj. To była wegetacja. Czytając ten Portal, Wasze chujnie i komentarze, zebrałem się w sobie i powiedziałem szefowi co o nim myślę, rzuciłem wypowiedzeniem i poszedłem na L4. Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubańczykom…
O dziwo, dość szybko znalazłem nową pracę. Sam nie mogłem w to uwierzyć. Na początku podchodziłem do tego dość sceptycznie, ale okazał się, że trafiło mi się, niczym ślepej kurze ziarno.
Jak wygląda praca? Osiem godzin dziennie, praca zmianowa, wolne weekendy, urlopy, paczki i bony do hipermarketów na święta, jakieś paczki dla dzieci, możliwość zrobienia jakiejś tam liczby ekstra płatnych nadgodzin, nie najgorsza stawka, miła atmosfera. Praca ciężka, ale niezbyt trudna. Są nadgodziny, chcą żebym został, mam czas/siłę/chęci? Zostaję. Nie to nie, chętnych nie brakuje. Ale nie mam z tego tytułu nieprzyjemności. Nikt nie grozi zwolnieniem, nikt nie wyzywa, nie mści się… Są spięcia na linii fizole-biurwy, ale tak było zawsze. Grafik można sobie wyliczyć na 50lat do przodu, rzadko zdarzają się wtopy, więc można coś planować. Biorąc pod uwagę moje liche wykształcenie, świadomość tego kim jestem i to, że nie chcę udawać przed innymi wielkiego prezesa – praca marzenie!
Jestem kawalerem i teraz naprawdę nie mogę narzekać. Zarabiam na swoje utrzymanie, rachunki, raty, utrzymanie samochodu. Mam pieniądze na wypełnienie wolnego czasu w sensowny sposób, a i coś można odłożyć. Gdybym żył skromniej to mógłbym zaoszczędzić całkiem ciekawe pieniądze, ale po co? Chcę żyć pełnią życia, nie wyobrażam sobie „żyć” w cyklu praca-sen-praca. Lubię zwiedzać, uprawiam przeróżne sporty, lubię wyskoczyć z kumplami na browarka czy coś mocniejszego. Nie udaję kogoś, kim w rzeczywistości nie jestem. Nie muszę mieć najdroższych ciuchów, pić najlepszych trunków czy lansować się w ekskluzywnych klubach. Moim zdaniem jest to rozsądne podejście. Co najważniejsze – podoba mi się takie życie!
Niestety, nie wszyscy na zakładzie tak myślą. Narzekają, że „firma nie da zarobić”. Firma oferuje nadgodziny płatne 50 i 100% ekstra, ale oni zamiast dwóch godzin po 15zł/h woleliby pracować po cztery godziny za dychę na godzinę. Albo tacy, którzy nie znają się na robocie i mają pretensję, że nikt ich nie pyta czy chcą zostać dłużej. A na co mieliby zostawać? Jaka jest korzyść dla firmy? Żadna!
I tutaj chciałem wprowadzić podział takich ludzi.
Pierwsza grupa to aktorzy. Będą pracować i po szesnaście godzin na dobę, żeby zarobić jak najwięcej kasy, aby po wyjściu z fabryki ubrać się w drogie ciuszki i udawać wielkich biznesmenów. Przepraszam, ale „wrona sokoła nie ulęgnie” i „szkłem dupy nie utrzesz”.
Drugą grupą są „nolife” (czyt: nołlajf), osoby bez życia prywatnego, zainteresowań i ambicji.
Ich sposobem na spędzanie wolnego czasu jest chlanie do oporu. Mogą pracować po dwanaście godzin dziennie bo co mają do roboty? W domu się nudzą, więc…
Trzecią grupą, są osoby w ciężkiej sytuacji materialnej. Najczęściej są to jedyni żywiciele rodzin. Mają na utrzymaniu gromadkę dzieci i gotującą żonę. Im ciężko się dziwić, że wezmą każdą nadgodzinę. Są w stanie wyrzec się godności ludzkiej, żeby zapewnić byt swojej rodzinie. Takim ludziom należy się szacunek, ale też powinni dać na wstrzymanie.
Tacy ludzie „psują rynek”. Pokazują, że są wołami roboczymi, prawo pracy jest dla nich przeszkodą, głupim urzędniczym ograniczeniem ich dobrobytu. W późniejszym czasie, dla pracodawcy jest to norma i wszyscy są traktowani jak te woły…
Ktoś może mi zarzucić, że jestem leniem, że nie chce mi się robić. I nie będę się mógł zgodzić. Chcę pracować, ale chcę też żyć, odpoczywać, bawić się, mieć czas dla przyjaciół i rodziny. Czy to coś złego?
Mój ojciec pracował na kopalni. Pracował ciężko, ale po pracy zawsze znalazł dla mnie czas. Chodziliśmy na spacery, uczył mnie strzelać z procy, łowić ryby, sklejać modele samolotów. Nauczył mnie szacunku do otaczającego mnie świata, do przyrody, do innych ludzi.
Po upadku przemysłu węglowego, tata znalazł inną pracę. Zapierdalał od rana do nocy, po powrocie z roboty nie miał siły ani chęci na nic. Przychodził, kąpał się, jadł kolację i szedł spać.
Mama też musiała pracować więcej, bo wszystko zaczęło drożeć. W tym momencie, rolę wychowawczą mogła wziąć telewizja czy ulica. Na szczęście byłem już prawie dorosłym facetem, któremu wpojono zasady zachowania.
Niestety, wielu młodych ludzi nie miało takiego szczęścia. Uwierzcie mi, że drogie ciuchy, najnowszy model smartfona, samochód czy konsola do gier nie są w stanie zastąpić bliskości jakiej wymaga Wasze dziecko. Wsiądź w stary samochód i zabierz syna nad jezioro. Pokaż mu kaczki krzyżówki, naucz puszczać „żabki”. Naucz go, że w życiu trzeba BYĆ dobrym człowiekiem, a nie MIEĆ wiele dóbr.
Prawda jest taka, że zasobność portfela czy ilość posiadanych dóbr materialnych nie definiuje nikogo jako człowieka. W czym gorszy jest człowiek z Nokią 3310 od tego z najnowszym iPhonem? Czy prowadzący S klasę ma większe prawa, niż kierowca w Fiacie 125p? Człowiek pijący Żubra jest alkoholikiem, a ten upijający się piętnastoletnią whisky już nie?
No proszę…
Pozdrawiam,
MMSI.
Poraz kolejny ktoś dobrze prawi na „chujni”. Pozdrawiam 🙂
Przytaczasz wiele OCZYWISTOŚCI, ziew, ziew… Myślałem że coś ciekawego będzie skoro się tyle nastukałeś w tą klawiaturę. Pewnie. Jak się mieszka z mamusią i tatusiem mając zapewne z 35 lat to i 1500 dobra wypłata. Tylko co to za życie na dłuższą metę. Singiel? Nie rozśmieszaj mnie 🙂
Brawo! Pięknie napisane! Z autorem tego artykułu chętnie poszedłbym na browarka:)
#2, singiel, owszem. Na szczęście nie mieszkam z rodzicami i nie zarabiam 1500zł miesięcznie. Bez nadgodzin wyciągam 2200zł, a jak zaliczę jakiś weekend to i 2800. Źle? Mnie odpowiada, nawet na dłuższą metę. Nie muszę mieszkać w pałacu, jeździć nową betą, szpanować nowym smartfonem czy pić drogich drinków w „ekskluzywnych” klubach. Mógłbym pracować w każdy weekend i zarobić pod 4 koła, ale… po co?
Morałem tej Chujni był fakt, że poziom zadowolenia z życia wcale nie jest wprost proporcjonalny do grubości portfela. Niestety, nie każdy potrafi czytać ze zrozumieniem. W tej chwili, w Polsce lansowany jest image „człowieka sukcesu” – opalonego fifarafa w prostokątnych okularkach z neseserkiem w chudej rączce. Musi mieć drogi zegarek, nowiutkiego Mercedesa, domek na wsi i mieszkanie w centrum Warszawy. Najlepiej prawnik, menadżer albo prezes wydawnictwa. Ludzie ulegają tej durnej propagandzie, zazdroszczą takiego życia. W zazdrości nie ma niczego złego! To ona napędza gospodarkę i motywuje do działania. Niestety, nasi rodacy nie są skłonni do podjęcia jakichkolwiek kroków ku lepszej przyszłości, więc albo kombinują albo… grają w/w fifarafa.
Dam przykład znajomego. Kawaler po podstawówce, mieszka z rodzicami, pracuje w ubojni. Co w tym złego? No nic. Każdy żyje jak chce i nikt nie ma prawa się niego czepiać.
Chłopak morduje prosiaki od rana do wieczora, babra się w krwi i gównach, bierze każdą możliwą nadgodzinę. Nie wyciągniesz go na piwo, nie pojedzie popatrzeć na skoki do Wisły, nie ciupnie w halówkę bo musi pracować. Musi spłacić samochód i obowiązkowo – po obmyciu się ze świńskiego łajna i wyperfumowaniu Hugo Bossem – jechać do najbardziej zajebistego klubu w mieście. Przecież w normalnych dyskotekach nie puszcza się muzyki. Wszyscy wiedzą, że nie ma tam dziewczyn, a i alkohol pewnie podrabiany…
I to jest tragiczne. Ludzie nie potrafią zaakceptować siebie takimi jacy są.
Zesraj się, a pokaż się!
#1, #2, dzięki, tak trzymać 😉
Pozdrawiam, MMSI.
dobrze napisane, tylko jest jeden mały myk, który mnie nurtuje. Otóż w tym kraju, niektórzy nie mają już nawet przyjaciół ani dobrych znajomych, bo ci przyjaciele muszą spierdalać za granicę za chlebem. Powtarzam za CHLEBEM, a nie za jakimiś kokosami, bo w tym pojebanym kraju już nawet pracy dla nich nie ma. widzę to po swoim otoczeniu. Nawet mając te parę groszy na rozrywkę, niedługo nie będzie ich z kim wydać, bo wszystko spieprza z tej zielonej wyspy.
Niestety muszę się zgodzić z #2, nie wierzę że wynajmujesz sam mieszkanie, i masz na te przyjemności o których piszesz, wynajem mieszkania kosztuje ~1k, no i fakt – nie wymysliles nic nowego, same oczywistosci.
Z tego co piszesz sam byłeś długi czas popychadłem i szmaciłeś się za drobne. Więc chłopcze daj czas tym co się szmacą teraz żeby dojrzeli do decyzji o zmianie pracy tak jak ty.
kurcze, ożeń się ze mną…………
Ad2: A co złego jest w mieszkaniu z rodzicami, bycia singlem czy zarabianiem 1500 ? Jeśli Ty wolisz, żyć na cudzym (żyjąc na wynajmie) i wmawiać sobie, że wszystko jest OK to Twoja sprawa … Autor jest zadowolony ze swego życia więc nie wiem dlaczego na Niego psioczysz.
Dobrze prawisz. Jakbym czytał to, co siedzi we mnie.
He, ok luz koleś. Tylko, że jest małe ale w tym pięknym opisi8e wartości, które tu zaprezentowałeś. M
0
0
Wszystko ślicznie i pięknie, ale i tak lepiej płakać w Bentleyu. :3
#6, no to jesteś w wielkim błędzie.
Mieszkanie mam swoje, bezczynszowe. Pewnie, że od rodziców, ale lepsze to niż mieszkać z nimi czy płacić 1k za norę… Wszystkie opłaty jakie mnie dotyczą to opłata eksploatacyjna, podatek w UM, wywóz śmieci, woda, elektryczność, tv cyfrowa i net. Ogrzewam się węglem, więc daję radę.
Nie mierzcie własną miarą, proszę. Tym tokiem rozumowania można dość do wniosku, że wszyscy mieszkają z rodzicami bo Was nie stać na własne mieszkanie… Brawo.
#11, nom, co tam? Ucięło czy się rozmyśliłeś? 🙂
Pozdro,
MMSI.
ja nawiążę do ludzi którzy walczą o każde nadgodziny i pokazują że prawo pracy dla nich może nie istnieć. Miałam z nimi do czynienia w Anglii. Kurcze czasami czułam się winna że chce gdzieś wyjść i wydać kasę na przyjemność, a nie siedzieć i zapieprzać w fabryce. I potem miałam poczucie obawy że będę zwolniona bo nie haruję jak inni… i to byli walczący o dobrobyt swojej rodziny Polacy…
Koleżanko z numerkiem 14, doskonale Cię rozumiem. Też pracowałem na Wyspach i to właśnie tam w/w zjawisko jest na porządku dziennym. Głównymi sprawcami są Polacy i Ukraincy.
Dobrze powiedziane. W takim towarzystwie można czuć się winnym. Już nie wspominam o tym, że człowieka, który się szanuje nazywają leniem i nierobem. Po prostu, za marne grosze sprzedaliśmy szacunek do samych siebie. Chociaż tutaj powinna zadziałać kalkulacja. Niestety, nie działa…
Może to wina faktu, iż staliśmy się społeczeństwem konsumpcyjnym? Może to przez podejście typu „zastaw się, a postaw się”? A może „dzięki” temu, że sami mamy „zdolność” oceniania ludzi na podstawie ich powierzchowności? Nawet największy skurwysyn, ubrany w markowe ciuchy, jeżdżący fajnym samochodem będzie traktowany jak gość…
Pozdrawiam,
MMSI.