Ten wpis piszę zainspirowany trochę wpisem „egzystencjalny kierat”, bo mocno się z nim utożsamiam i moja chujnia polega na tym, że nie czuję już żadnych pozytywnych doznań i emocji, albo są ledwie odczuwalne. Zwykła anhedonia i nie ma się czym podniecać, w tych czasach pospolita przypadłość, ale jest pewne bardzo ważne ale.
Żeby chociaż była w tym jakaś sprawiedliwość, i gdybym nie odczuwał też tych negatywnych doznań to jeszcze byłaby jakaś rekompensata, bo będąc takim psychopatą mógłbym odnieść chociaż sukces materialny, powierzchowny. Problem w tym, że te negatywne emocje jak strach, niepokój, stres, wstyd to odczuwam w pełnej krasie i kurewsko silnie jak chuj. Nie ma żadnej redukcji w ich nasileniu. Ten projekt, którym jest świat to serio projektował jakiś totalny sadysta i pojeb.
To życie jest jakieś chujowe. Dlaczego nie może być na odwrót? Dlaczego na negatywne emocje ciało zawsze znajdzie energię i zasoby? Natomiast nie wdając się w szczegóły było w moim życiu wiele porażek i kompromitacji, ale było też wiele sukcesów, które wielu z was by ucieszyło, a ja mam to w dupie, nie daje mi to żadnej radości, żadnej satysfakcji.
Witam w klubie
Bo człowieczy los to nędza, ból i łzy.