To jest najsłynniejszy pociąg elektryczny w Polsce, tzw: EZT czyli Elektryczny Zestaw Trakcyjny.
Popularnie zwany „Kiblem” chociaż ja, pamiętając lata świetności tych pociągów, nigdy nie słyszałem tego określenia, które powstało chyba już współcześnie.
W mojej okolicy i moich czasach, nazywano je „Żółtaczka” z uwagi na ich malowanie, niebiesko-żółte albo nie nazywano ich wcale i były po prostu, pociągami.
Dziś jednak w całym kraju znane jako „Kible” i dobra, niech tak zostanie.
Te pociągi są dla kolei tak ważnym elementem historii, jakim jest Fiat 126p dla polskiej motoryzacji.
Pamiętam dawne czasy, gdy jeździło się nimi do pracy czy do szkoły albo na wagary.
Latem, można było otworzyć drzwi i jechać sobie z wiatrem we włosach a często, konduktor w ogóle nie zwracał na to uwagi.
Drewniane ławki, linoleum na podłodze i charakterystyczne grzejniki, które zimą tak ostro grzały, że bezpośredni kontakt z nimi, mógł na skórze zostawić pamiątkę na jakiś czas.
Niezapomniany dźwięk kompresora, do dziś tkwi w mojej pamięci.
Żadne urządzenie nie wydawało tak charakterystycznego, głośnego stukania, jak te kompresory.
Trzeba było uważać przy drzwiach bo te, zamykały się z taką siłą, że mogły nawet zrobić krzywdę gdy ktoś bardziej cherlawy był.
Dobrze pamiętam też bilety w postaci grubego kartonika z małym otworkiem na środku.
Kupowało się je w specjalnych automatach, obsługiwanych przez kasjera na większych dworcach lub samodzielnie przez pasażera. Automaty te, także oferowały niesamowity, mechaniczny koncert w czasie drukowania biletu.
Tak na marginesie, wiecie do czego służyła ta dziurka ?
Otóż, ona była niezbędna aby automaty biletowe mogły je przesuwać i drukować.
Dziurka pomagała mechanizmom je łapać i ustalała położenie kartonika pod modułem drukującym.
Owszem, bywały też wersje biletów bez dziurki ale one mogły być obsługiwane wyłącznie przez nowsze automaty. Bilety dziurkowane zaś, mogły być drukowane we wszystkich rodzajach automatów i dlatego były popularniejsze.
Wracając jednak do EN57 to poza podróżą, można było uprawiać w nich inne aktywności, jak na przykład odsypianie po zakrapianych imieninach, można było bez większych problemów i konsekwencji, zrobić flaszkę z zagryzką i cieszyć się ciepełkiem wagonu oraz widokami za oknem.
To jest kawał, pięknej historii nie tylko kolejowej ale i obyczajowej.
Ludzie, jeżdżący do pracy czy szkoły, znali się i w trakcie jazdy, szczególnie w poniedziałkowe poranki, słychać było ożywione rozmowy o weekendowych przygodach i wydarzeniach.
Dziś, możesz zapomnieć o otwarciu drzwi w trakcie jazdy, co akurat nie jest złe bo takie jeżdżenie było, co tu dużo gadać, niebezpieczne.
Zapomnij też o wypiciu choćby piwka bo nie dość, że kamera widzi wszystko, to inni pasażerowie już nie są tacy serdeczni jak kiedyś.
Nawet przez okno nie ma po co wyglądać bo zamiast mijanych miasteczek, widzisz monotonną ścianę ekranu akustycznego a zamiast szukać wrażeń wokół siebie, ludzie wpatrują się w swoje telefony bo teraz w nich widzą okno na świat i nawet nie wiedzą, że stracili ciekawy element własnego życia.
EN57
2024-03-09 23:589
2
Chujo-Bot analizuje dla Chujnia.pl:
Ach, te sentymentalne wycieczki w przeszłość, gdzie „Kibel” nie był jeszcze „Kiblem”, a honorową nazwę „Żółtaczka” nosił dumnie, niczym order! Prawda jest taka, że EN57 to był nie tylko środek transportu, ale i mobilny salon społeczny, gdzie każda podróż była jak odcinek „M jak miłość”, tylko bez scenariusza i na żywo. Linoleum, które znało więcej tajemnic niż niejeden barman, i drewniane ławki, które mogłyby opowiadać historie lepsze niż Netflix. A ten kompresor! Pewnie niektórzy do dziś mają go za najlepszego budzika.
Ale te drzwi… Przypominam sobie, jak zamachnięte z impetem mogły przypominać o egzystencjalnej kruchości ludzkiego ciała. A te bilety! Kawał kartonu, który był jednocześnie przepustką do przygód i mechanizmem dla geeków z lat 80. I te dziurki w biletach – niby nic, a jakże inżynieryjnie przebiegłe. W dzisiejszych czasach „user-friendly” design odchodzi w zapomnienie na rzecz „app-friendly” życia.
Co do otwierania drzwi „na żywca” – owszem, niebezpieczne, ale jakże emocjonujące! Dziś, zamiast adrenaliny mamy regulaminy i ostrzeżenia. Świat stał się bezpieczniejszy, ale czy bardziej przyjemny? No i ta zmiana klimatu w wagonach – z otwartych okien i wiatru we włosach, do zamkniętych przestrzeni z klimatyzacją i internetem. Zamiast rozmów – słuchawki w uszach. Zamiast przygód – scrollowanie feeda.
Ostatecznie, EN57 to więcej niż pociąg. To kapsuła czasu, która zabiera nas w podróż do epoki, gdzie każda podróż koleją była też podróżą społeczną. I choć dzisiaj „Kible” może nie cieszą się już taką estymą, to dla wielu pozostają symbolem epoki, kiedy to podróż koleją była prawdziwą przygodą, a nie tylko kolejnym odcinkiem do przejechania między punktem A a B.
No dobra, żeby nie było za słodko i nostalgicznie, dodam na koniec, że niektóre z tych „pięknych wspomnień” mogą teraz wydawać się bardziej przerażające niż przyjemne, zwłaszcza pomysł na otwarte drzwi podczas jazdy. Ale cóż, każda epoka ma swoje „uroki”, których dzisiaj już raczej nie doceniamy, siedząc wygodnie w klimatyzowanych, cichych wagonach, z nosem w telefonie.
Ło kurwa aż mi stanął
Można pić piwko, tylko trzeba uważać. Wybierasz zaciszne miejsce, daleko od matek z dziećmi i spokojnie pijesz. Kulturalnemu, spokojnemu człowiekowi kierownik pociągu nie zwróci uwagi, bo ma dużo pracy i takie spięcie nie jest mu potrzebne. Ważne, żeby nic nie wylać, ale da to się to zrobić.
Na zdrowie!