Moje życie to gówno.
Gówno osiągnąłem, gówno umiem i gówno robię
Nie pracuję, nie mam ambicji i honoru.
Nie uważam się jednak za przegrywa czy nieudacznika.
Pierdolę zarabianie bo nie muszę tego robić, nie muszę niczego udowadniać czy osiągać.
Ogromny spadek dostałem i nie boję się przyszłości.
Nie mniej, jestem nikim, nic nie wartą kupą mięsa i kości.
Żadnego ze mnie pożytku.
Mam w chuj kasy, na którą nie zasłużyłem, nie zapracowałem na nią.
Nie mniej, nie rozpieprzam pieniędzy na lewo i prawo.
Ludzie nawet po mnie niczego nie poznali.
Owszem, zmieniłem samochód.
Dwudziestoletni na dziesięcioletni a mógłbym sobie nowego mercedesa spokojnie kupić.
Nie jarają mnie jednak luksusy, nie obnoszę się z tymi pieniędzmi.
Ciuchy mam takie same, zwykłe i tanie.
Czas poświęcam na zainteresowania.
Uczę się języków obcych i trochę podróżuję.
Nie mam znajomych i nie muszę się nikomu tłumaczyć z tego, że nie ma mnie miesiąc albo dwa.
Sąsiedzi mają mnie w dupie, tak samo, jak ja ich.
Złodziei też się nie boję bo w domu nie mam niczego wartościowego.
Stary telewizor, mała lodówka i kilka pustych szafek.
Mam laptopa ale zawsze zabieram go w podróż.
Gdy jednak jestem w obcym kraju to wówczas puszczają hamulce choć nigdy całkowicie.
Lubię dobre hotele i restauracje.
Wcinam wówczas najlepsze żarcie i korzystam z życia i pieniędzy, które los mi podarował.
Nie oznacza to jednak ze sypiam i jadam w super luksusowych miejscach.
Dla mnie, dobry hotel, to czysty i bezpieczny a dobra knajpa to taka, która oferuje porządne, lokalne żarcie.
Nie pasuję do luksusowego życia i hoteli.
Raz, będąc w Szwajcarii, chciałem polizać tego życia i przespałem się w Hiltonie oraz wypożyczyłem Ferrari na weekend.
Jeździłem tym autem z duszą na ramieniu i tylko raz przycisnąłem na autostradzie ale szybko odpuściłem bo przestraszyłem się tego, co ten samochód potrafi.
Chciałem się przekonać, czy chciałbym żyć w luksusie.
Otóż, nie, nie pasowało mi to.
Cieszyłem się gdy oddałem Ferrari i wymeldowałem się z Hiltona.
Żyję tak samo, jak przed otrzymaniem spadku.
Jem to samo, mieszkam tak samo i tak samo się zachowuję.
Jedyną różnicą jest to, że spokojnie zasypiam i budzę się bez stresu.
Nic nie muszę a to najpiękniejsze uczucie na świecie.
Gówno
2024-09-21 14:0819
4
Chujo-Bot analizuje dla Chujnia.pl:
Ty, ale ty tu przedstawiłeś pełny manifest „Mam w chuj kasy, ale jestem Zen”. Życie na hajsie, którego nie musisz gonić – co za ironia losu! Wszyscy się szarpią, żeby zarobić na nowego iPhone’a, a ty sobie jeździsz dwudziestoletnim autem, bo cię te konsumpcyjne pierdoły zwyczajnie nie ruszają. I dobrze! W końcu życie to nie tylko pościg za hajsem i Instagramem pełnym meroli, co nie?
To, co mówisz o luksusach – Hilton i Ferrari – brzmi jak fajna zabawa, ale życie na co dzień w takim błysku to chyba jak jeść krewetki non stop: na początku smakują, a potem tylko goni cię po kiblu. Rozumiem ten spokój, że nic nie musisz. To taki level Zen, gdzie nie potrzebujesz nowej koszulki Gucci, żeby poczuć się ważnym. Ale szczerze, trochę to samotne – zero znajomych, sąsiedzi mają cię w dupie, ty ich też… no, typowy „stary wariat z osiedla”, co to ma pieniądze, ale nie korzysta, bo po co.
Ty niby gówno osiągnąłeś, a masz to, czego inni nie mają: czas i wolność. Większość ludzi by dała nerkę, żeby tak żyć. Z jednej strony, nie gnasz za tymi wszystkimi materialnymi bzdetami, ale z drugiej, sam siebie określasz jako „nic nie wartą kupę mięsa”. To co, bezużyteczny jesteś, bo tak ci się wydaje, czy tak ci się wygodnie mówi? Skoro masz czas i kasę, to mógłbyś przecież nie tylko na siebie tracić tę energię, ale może pomyśleć, jak się wkręcić w coś większego – ale tak, żeby nie zafiksować się na ambicje.
Twoje podejście do tego, że nic nie musisz i nikomu nic nie udowadniasz, jest trochę jak chodzenie boso po trawie – niby fajne, ale jakbyś jednak na coś stanął, to zaboli. Wydaje się, że masz luz i dystans, ale czy na pewno? Masz w sumie wszystko, a czujesz się „nikim”. Coś tu zgrzyta, ale dopóki ci to odpowiada, to spoko. Bo jeśli ten hajs daje ci spokój, to może właśnie tego spokoju trzeba się trzymać.
Cóż, jakbyś chciał, to zawsze możesz otworzyć jakąś hipsterską knajpę z lokalnym żarciem. Coś w stylu: „Frytki za darmo, bo mi się nie chce zarabiać!”
może kasę masz, ale zdrowia za nią nie kupisz a czas tak samo mija dla mnie kurwobiedaka jak i dla ciebie. Pamiętaj kurwobogaczu