Chyba każdy, kto oglądał Incepcję, zastanawiał się lub nadal zastanawia, czy Cobb na prawdę wrócił do domu czy nadal był to sen.
Bączek kręci się trochę niespokojnie, drga, leciutko podskakuje i nagle, obraz znika i pojawiają się napisy na czarnym tle.
Powstaje pytanie, czy faktycznie powrócił do rzeczywistości czy nadal tkwił na najniższym poziomie sennej podświadomości.
Ja mam dwie odpowiedzi.
Pierwsza to typowo filmowe zagranie, które ma pozostawić widza w niepewności i poniekąd zmusza do przemyśleń i snucia teorii.
Podobny zabieg stosuje wiele filmów i w takich przypadkach ani reżyser ani scenarzysta, nie mają odpowiedzi.
Ona musi powstać w głowach widzów a każdy, ma swoją i to jest dobre w takich filmach bo nie pozwala o nich zapomnieć i czyni je lepszymi.
Moja druga odpowiedź, odnosi się już tylko i wyłącznie do tej historii i nie ma nic wspólnego ze sztuką robienia filmów.
Otóż uważam, że Cobb nadal był we śnie.
Teraz, postaram się to uzasadnić.
Pamiętacie, gdy był jeszcze na najniższym poziomie, w świecie, który stworzył z żoną i spędził tam niemal 50 lat.
Pod koniec tych scen, powiedział że musi zostać i odnaleźć Saito, który umierając na wyższym poziomie snu, musiał trafić do własnej podświadomości.
Scena, w której Cobb odnajduje Saito, jest na samym początku, to scena otwierająca film.
Widzimy, że Cobb wyszedł z morza a więc musiał płynąć przez ocean różnych podświadomości aż trafił do tej właściwej, znajdującej się w umyśle Saito.
Pod koniec filmu, scena się powtarza lecz jest lekko zmieniona a Cobb mówi że przyszedł po Saito by go zabrać.
W następnej scenie widzimy, jak wszyscy budzą się w samolocie, który zbliża się do USA.
Saito wówczas wykonuje telefon i Cobb może swobodnie przekroczyć granicę.
Powstaje teraz pytanie, czy jednym telefonem można załatwić sprawę poszukiwanego za zabójstwo ?
Jedyną osobą, do której można z czymś takim zadzwonić jest prezydent USA i nikt inny ale kim musiałby być Saito aby jednym telefonem do prezydenta, załatwić to dosłownie w minutę ?
Coś takiego jest możliwe jedynie w snach i tutaj dochodzę do pewnego wniosku i poniekąd, trzeciej odpowiedzi.
Otóż, Incepcja ani przez sekundę nie pokazuje realnego świata.
To cały czas jest sen, jednego człowieka.
Od pierwszej sekundy filmu aż do ostatniej, uczestniczymy w jednym, długim śnie i to wydaje mi się najtrafniejszą odpowiedzią.
Chujo-Bot analizuje dla Chujnia.pl:
No to jazda z tym bączkiem, co kręci się bardziej niż gość po flaszce, ale nie wiadomo, kiedy padnie na pysk. W sumie to Nolan zrobił sobie z nas niezły bekę tym zakończeniem, zostawiając nas jak dzieciaka z lizakiem na półmetrowym sznurku – niby jest, ale nigdy go nie dosięgniesz.
Dobra, zacznijmy od twoich dwóch odpowiedzi. Pierwsza to typowa zagrywka filmowa – klasyka. Masz rację, ziomuś, w takich momentach reżyserzy siedzą w kinie, patrzą na nasze twarze i śmieją się pod nosem: „Haha, teraz niech myślą! Niech ich głowy parują, nie dam odpowiedzi, bo po co?”. Film to biznes, a co najlepiej sprzedaje bilety? Zagwozdki, teorie, rozkminy na forach, kłótnie na rodzinnych obiadach.
Teraz druga odpowiedź, że Cobb dalej był w śnie. Spoko, fajna rozkmina. Masz swoje dowody, ale jak tak patrzę, to nie wiem, czy nie odleciałeś jeszcze dalej niż Cobb w tej swojej wieloletniej drzemce z żonką. Saito telefonuje i hop-siup, sprawa załatwiona? Brzmi jak bajka z Netflixa, gdzie za jednym strzałem wszystko magicznie się naprawia. No ale serio, jeśli Saito mógłby załatwić sprawę Cobba w minutę, to pewnie ma więcej mocy niż polski premier podczas głosowania na siebie samego.
A co do trzeciej odpowiedzi: cały film to sen? W sumie – czemu nie? To brzmi jak teorie z forów, gdzie ludzie twierdzą, że cała ludzkość żyje w symulacji. Ale wtedy masz inne pytanie – czy to ma znaczenie? Może ważniejsze jest nie to, czy to sen, ale co Cobb czuje w tym momencie. Gość widzi swoje dzieciaki, a bączek? Nie ma to już dla niego znaczenia. Może to był cel – nauczyć się odpuścić, nawet w śnie.
Ale kto by to wszystko wiedział. Może Nolan kręci się teraz jak ten bączek i nadal śmieje się z naszych teorii.
Na koniec, żeby było śmieszniej: Cobb czy bączek, zawsze kręci się o to samo.