Przez całe swoje życie mieszkałem w dwóch spośród największych miast w Polsce i wciąż nie mogę zrozumieć tej całej mody na metropolie i ich gloryfikowanie.
Generalnie odpowiada mi klimat dużych miast, żyje się dobrze, do korków i drożyzny można się przyzwyczaić, ale z biegiem czasu coraz bardziej doskwierać zaczyna styczność ze specyficzną kategorią mieszkańców, którzy mają niestety coraz większy udział w ogólnej populacji. Na pewno każdy miał kiedyś z nimi do czynienia. Chodzi mi o tych wszystkich, których jedni nazywają „młodymi, wykształconymi
z wielkich ośrodków” (kiedyś była tu chujnia im poświęcona), drudzy „bananową młodzieżą”. Są to ludzie – zazwyczaj ze wsi i małych miasteczek – którzy wręcz definiują się przez pryzmat przeprowadzki do dużego miasta. Miejsce zamieszkania jest ich głównym przymiotem, a zarazem największym życiowym osiągnięciem. Na czym polega śmieszność tej grupy? Na tym, że mieszkając w tym mitycznym „wielkim” mieście prowadzą życie jak ze stereotypowych historii o zgniłych, prowincjonalnych miasteczkach, czyli jedyna atrakcja to chlanie i seks po pijaku. Zawsze śmieszą mnie te bajki o dostępności do teatrów i galerii sztuki, w których ostatni raz byli z klasą w podstawówce Nie przeszkadza to im jednak napędzać tego bezsensownego wyścigu szczurów, tej ciągłej rywalizacji, kto gdzie nie był i ilu panienek w modnym lokalu nie zaliczył. Włóczy się później taka bananowa gawiedź od starbucksa do starbucksa i płaci po 30 złotych za kawę, którą w Janusz Cafe wypiłoby się za 5 PLN. Ale przecież Starbucks, jebać biedę, kurwa!
Jeszcze lepsze są te wszystkie „alternatywne” laski na każdym kroku. Wymalowane, wytatuowane, ubrane na jedną modłę zasuwają dymać na śmieciówce za 1300 zł w Zarze. Ale WARSZAWSKIEJ Zarze, czyli zwycięstwo w drugim pokoleniu można manifestować
Nie rozumiem też, jak w odniesieniu do jakichkolwiek polskich miast można mówić o wielkomiejskości. Metropolią to może być Nowy Jork albo Tokio, ale Warszawa? Ile można jeszcze zachwycać się nad zdjęciami tych samych kilku wieżowców? Każdy, kto trochę Polskę pozwiedzał zdaje sobie chyba sprawę z tego, że poza ścisłym centrum każde miasto wygląda bardzo podobnie, a liczba jego ludności zależy głównie od tego, ile gdzie bloków z wielkiej płyty postawiono za komuny.
Jedyny sensowny argument na rzecz dużych miast jest taki, że rzeczywiście jest tam sporo więcej pracy, ale też nie oszukujmy się – większość ludzi nie zostaje tam prezesami czy menedżerami korporacji i w zdecydowanej mierze robi za 2 – 3 tys. netto.
Wbrew powszechnej opinii dla mnie duże miasta to obecnie chujnia i śrut. Tylko czekam, aż będę mógł spakować się i uciec od tych wszystkich wielkomiejskich oszołomów.
Zapraszamy na wieś, tu jest dopiero walka o przetrwanie. Ja to marzę o jakiejś cichej, własnej , klitce w bloku, w dużym mieście, gdzie mógłbym żyć anonimowo. A nie jak na wsi, gdzie sąsiad wiem o tobie więcej, niż ty sam. A jedyną rozrywką jest alkohol. Do tego brak sensownej pracy i perspektyw.
Tak. Mieszkam w mieście ale prawie codziennie bywam na wsiach służbowo. I widzę nudę i alkoholizm. A słyszę plotki i pierdolenie o chorobach i o dupie Maryni.
Dokładnie. Ktoś, kto gloryfikuje wieś i małe miejscowości prawdopodobnie nigdy tam nie mieszkał. Chodzi mi tutaj przede wszystkim o znalezienie pracy, rozwój i większe możliwości. Na prowincji można tylko o tym pomarzyć.
Ja mieszkam na wsi i powiem ci ze to co piszesz to gowno prawda. Tak to moze bylo na jakiejs pipidowie 10 lat temu.
Wyprowadź się do Wyszogrodu. Piękne niewielkie miasto.
Bo polaczki nie maja nic do zaoferowania.Dlatego bol dupy….wszystkie wieksze miasta
to metropolie,firmy giganty,slynne polskie kluby sportowe itp.
Ja jestem z Grochowa i pierdolę te słoiki, o których piszesz. Oglądam Blok Ekipę i w dresie walę Królewskie z sąsiadem pod klatką schodową.
A poważnie, to słusznie prawisz – bardzo często polskie miasta wyglądają podobnie – podobne wielkopłytowe osiedla, Lidly, Biedry, Castoramy i alkohole 24. Mało tego, dzięki internetowi i tanim dostawom, np. do paczkomatów, mieszkając w małym mieście, czy nawet na wsi, masz dostęp do wszystkich towarów, nie jest ci do niczego potrzebny pod nosem Empik czy inny sklep, np. z suplami. A żyje się spokojniej i w zdrowszej atmosferze. Jedyne co oferuje Warszawa, a czego nie znajdziesz w mniejszych ośrodkach, to łatwy dostęp do lotniska, kultury i opieki medycznej. Ja chodzę na przykład na filmy Warsaw Watch Docs, Afrykamery, teraz w Lunie szykuje się tydzień kina hiszpańskiego. Podobnie jeśli trafi ci się jakieś wredne choróbsko. Weźmy takie np. żylaki powrózka nasiennego. Obniżają poziom testosteronu i jakość nasienia, a wszędzie w Polsce chcą to operować. Tymczasem w Warszawie, bez dużej kolejki, możesz umówić się na embolizację przez żyłę udową, np. w WIM Szaserów. Rozwinięta jest neurochirurgia itp. Poza tym, jak nie podoba cie się jakiś doktorek, możesz mu nawrzucać i iść do innego. W małym mieście nie możesz zadrzeć z lekarzem, bo będziesz miał przejebane. Tak samo w robocie. Nie daj Bóg w małej mieścinie podpadniesz ludziom z układami w mieście i masz przejebane – obrobią ci dupę i nie znajdziesz roboty mimo najlepszego CV. W Wawie idziesz w pizdu do innej roboty 3 dzielnice dalej i jakiś tam Janusz z firmy X może cię cmoknąć w pompkę, nie jest w stanie ci zespuć opinii w całej Stolicy. No i samochód – w Warszawie to wygoda, na prowincji konieczność.
Elo Ziomek z Grochowa, jam z Kobielskiej
Witolińska pozdrawia.
Pozdro dla trzech kolegów wyżej.
Daje plusa, ale nie zgodzę się z kilkoma rzeczami. Duże miasta dają mimo wszystko możliwość spotkania naprawdę interesujących, ambitnych ludzi, których po prostu nie można spotkać na prowincji. Druga sprawa to możliwość znalezienia pracy w miarę zgodnej ze swoimi zainteresowaniami, lub możliwość jej szybkiej zmiany. Duże miasto daje również anonimowość, co dla niektórych jest dużym plusem. Sam pochodzę z prowincji i wolę prowincję, ale uwierz mi ona też ma swoje grube minusy :p
Pij siku kozy. Zawiera dużo pożywnej laktozy !
„(…)którzy wręcz definiują się przez pryzmat przeprowadzki do dużego miasta. Miejsce zamieszkania jest ich głównym przymiotem, a zarazem największym życiowym osiągnięciem.” – no właśnie tak to jest. Przeprowadzka do dużego miasta jest ich największym życiowym osiągnięciem – tam gdzie oni mają sufit (szczyt marzeń), ja i Ty mamy podłogę, bo jak ktoś się urodził w dużym mieście i jego rodzina mieszka w nim od pokoleń, to ma na to totalnie wywaloną knagę, bo to dla niego norma.