Nasz klient, nasz cham: o samozatrudnionych biedageszefciarzach uwag kilka

Mnóstwo jest w internecie miejsc, gdzie można poczytać krytyczne refleksje na temat szefów, pracodawców, managerów, właścicieli firm. Są to przemyślenia i spostrzeżenia najczęściej pracowników albo klientów, którzy pomstują na ich pazerność, nierzetelność, cwaniactwo, kombinatorstwo i wiele, wiele innych przywar, które stały się już niemal „wizytówką” tej grupy społecznej. Ja również chciałbym dorzucić do tego piśmienniczego „dorobku” swoją cegiełkę. Moja wypowiedź nie będzie jednak dotyczyła ogólnie ich wszystkich, ale specyficznej grupy – przedsiębiorców, którzy nikogo nie zatrudniają i są sami dla siebie “sterem, żaglem i okrętem”.

Moje obserwacje nie opierają się na jednym czy dwóch przypadkach. Do wniosków, które zaraz przedstawię doszedłem po kilku latach przyglądania się pracy tego typu przedsiębiorców z różnych branż. Byli oni krawcami, jubilerami, fachowcami (hydraulikami np.), właścicielami saloników prasowych, kolektur totalizatora sportowego, punktów xero czy skupu złomu. I muszę powiedzieć, że dla klienta (przeważnie) nie ma nic gorszego niż mieć do czynienia z właścicielem firmy, który samodzielnie świadczy swoje usługi i nie zatrudnia pracowników. No to zaczynamy.

Wszelkie godziny pracy zakładów czy firm, które prowadzą są czysto teoretyczne i zależne tylko od ich widzimisię. Otwierają, kiedy chcą i zamykają, kiedy chcą, nie licząc się np. z tym, że ktoś musiał wcześniej urwać się z pracy, aby coś u nich załatwić (np. odebrać spodnie od krawca). Tabliczka mówi, że firma czynna od 8.00 do 16.00? Dla nich takie godziny pracy, PRZEZ NICH SAMYCH USTALONE, są tylko sugestią. Wielokrotnie miałem do czynienia z sytuacją, że np. na 20 minut przed “teoretycznym” zamknięciem skupu złomu po jego właścicielu nie zostawał już nawet smród, a kiedy następnym razem pytałem, dlaczego tego i tego dnia wcześniej zamknął, z rozbrajającą szczerością i nonszalancją odpowiadał, że nikogo już nie było przez dłuższy czas, więc wcześniej pojechał sobie do domu. Tak, nie silił się nawet na wymyślenie jakiejś bajeczki, usprawiedliwienia, że nie wiem – dziecko musiał ze szkoły odebrać. „Złomiarz” na szczęście zbankrutował jakieś dwa lata temu. I bardzo dobrze. Jednak rekordzistą był pewien starszej daty krawiec, którego nie można było zastać w pracy o 14.30, kiedy zgodnie z tym, co widniało na tabliczce na drzwiach, jego zakład był czynny do 16.00. Zacerowane spodnie udało mi się odebrać za trzecim razem. Ale po co dbać o klienta, skoro ma się ciepłą emeryturkę, trzynastki, czternastki, a i jeszcze działka czeka, trzeba kwiatki posadzić?

Załatwianie prywatnych spraw w godzinach pracy albo chodzenie z nudów na ploty to kolejna naganna, a zarazem nagminna, praktyka wśród nich. Pamiętam, jak kilka lat temu, jak chodziłem po jubilerach w poszukiwaniu pierścionka zaręczynowego dla mojej obecnej żony. No i w końcu trafiłem na sklep jubilerski prowadzony przez właścicielkę. Powitała mnie umieszczona na drzwiach kartka “zaraz wracam”. To “zaraz” trwało jakieś 20-25 minut. Jaśnie wielmożna właścicielka wyłoniła się w końcu z pobliskiego sklepu z reklamówką z zakupami (bo po co tracić czas na ich robienie po pracy, skoro można w trakcie?) i jak gdyby nigdy nic otworzyła kluczem sklep i weszła do środka. Żadnego “przepraszam”, oczywiście, nie usłyszałem. Nie muszę rzecz jasna dodawać, że to nie u niej w końcu kupiłem pierścionek zaręczynowy. Kolejny tego typu przypadek to młoda paniusia prowadząca salonik prasowy w jednym z hipermarketów. Nieraz musiałem czekać, aż łaskawa pani raczy wrócić do swojego kramu i sprzedać mi cholerną gazetę. Ktoś powie: “Czego się czepiasz? Może wyszła do toalety”. Nie, okazało się, że była na plotach u koleżanki pracującej na jednym ze stoisk w pasażu.

Robienie sobie dni wolnych od pracy bez żadnego uprzedzenia czy nawet wywieszenia komunikatu stosownej treści tez nieraz się zdarzało. Chcesz wydrukować jakiś ważny dokument, więc jedziesz do punktu xero, a tam co? Zamknięte. Tak po prostu. Jest godz. 13.00, punkt „teoretycznie” czynny do 17.00, a ty całujesz klamkę. Jakaś wywieszka? Wyrwana, obstrzępiona kartka z nabazgranym niechlujnie komunikatem treści „W dniu XX.XX.XX zakład zamknięty. Przepraszamy”. Nie, kliencie. Nawet tego nie jesteś wart. A swoje żale możesz zameldować babci na Helu albo na Berdyczów.

Oczywiście, skłamałbym, gdybym powiedział, że wszyscy tacy są. Pamiętam np. bardzo miłego zegarmistrza, który też samodzielnie prowadził swój zakład w małym kantorku w jednym z supermarketów i usługi skrócenia bransolety dokonał szybko, sprawnie, fachowo i niedrogo. Po nim było widać, że klienta szanuje i dokłada starań, aby klient był zadowolony. Ale z moich obserwacji wynika, że to jednak mniejszość, która ratuje honor tej grupy zawodowej.

Reasumując, można śmiało powiedzieć, że gdyby jakiś pracownik tak wykonywał swoje obowiązki jak samozatrudnieni przedsiębiorcy, to natychmiast wyleciałby z roboty na zbity pysk. A im wolno, bo oni są wielkimi WŁAŚCICIELAMI, bo nad nimi nikogo już nie ma, więc klient nie ma się komu poskarżyć. Nie ma u nich takiego podejścia, że klient to mój chlebodawca, którego muszę szanować, bo – do jasnej cholery! – to nikt inny jak właśnie on daje mi zarobić. Nie. Klient to dla nich PETENT, natręt, co przylazł zawracać dupę, kiedy oni sobie właśnie na zakupy chcą pójść albo z fąflem o ostatnim meczu pogadać. Zatrudniony pracownik to zupełnie co innego, bo on ma w umowie określone, ile dokładnie czasu w firmie spędzać i za to ma płacone. Czuje przed klientem respekt, bo wie, że zawsze może stracić robotę, jeśli pójdzie na niego jakaś skarga (no, chyba że jest pociotkiem właściciela).

Czasami odnoszę wrażenie, że oni nie prowadzą swoich biznesików dla pieniędzy, ale tylko i wyłącznie celem podbudowania swojego ego i by poczuć się wielkim „szefem” i „właścicielem”, któremu nikt nie podskoczy, choćby nawet i gówno z tego mieli finansowo mieć. Innej przyczyny upatruję w tym, że często tych biedageszefciarzy zwyczajnie nie stać na pracowników i odreagowują swoją frustrację na klientach, którzy są, oczywiście, źli, bo nie dają zarobić tyle, żeby jaśnie wielmożny panisko mógł cały dzień do góry dupą leżeć, podczas gdy ktoś inny na niego robi. Sami muszą prowadzić swoje geszefty, co najwyraźniej urąga ich godności. A potem bankrutują i, oczywiście, winią wszystkich i wszystko, tylko nie samych samych siebie i swoje umysłowe spierdolenie.

8
7

Komentarze do "Nasz klient, nasz cham: o samozatrudnionych biedageszefciarzach uwag kilka"

  1. chujowiczu! zarabiaj z kluu.pl, bez działalności gospodarczej, konto automatycznie weryfikowane
  2. Dokładnie tak. Czasem zastanawiam się czy oni w ogóle zarabiają jakieś pieniądze.

    1

    0
    Odpowiedz
  3. Zapowiadało się wiele przykładów, a podałeś tylko kilka i to jeszcze w większości starych chujów, którzy najczęściej narzekają na młodych będąc jednocześnie dwa razy większą spierdoliną mentalną od nich. Młoda paniusia raczej nie była samo-zatrudniona tylko salonik prasowy był pewnie prowadzony na zasadach franczyzy, a tam wrzucona jakaś bezuczuciowa siksa o „nienagannej aparycji” na umowie zlecenie podpisywanej co dwa tygodnie podczas gdy właściciel pił Martini na starówce mając takich saloników siedemnaście więc wszystkich nie skontroluje, a jak jeden czy dwa pierdolną to tak jakbyś se kichnął, to najwyżej trochę Martini się rozleje, ale w tej knajpie nigdy Martini nie zabraknie, nigdy kurwa! 😉

    Dodam, że pracuję na tych samych zasadach „styr, łokrynt, żagil”, ale wiem, że klient jest dla mnie wszystkim, a bez niego mogę się nauczyć kilka chwytów na gitarze i grać z kapeluszem na chodniku „wehikuł czasu” na starówce w Trzebini, żeby mieć na połowę trzydniowego pszennego krojonego. Może więc jestem „tą mniejszością, która ratuje honor tej grupy zawodowej” i pierdolę bez sensu 😉

    Nieraz już było tak, że jak coś klientowi obiecałem, a istniała szansa, że mógłbym nie dotrzymać słowa to jebałem o pierwszej w nocy w Boże ciało albo dwie nocki zerwane pod rząd. Mógł wybrał 20 innych ofert, płaci mi zajebistą kasę więc w taki sposób mu dziękuję bo mam bzika na punkcie dotrzymywania słowa, a efektem ubocznym jest coraz większy strumień solidnych dutków ;-))))

    3

    0
    Odpowiedz
  4. Stare polskie przysłowie mówi:
    „Człowiek człowiekowi wilkiem”
    co swobodnie tłumacząc znaczy: pierdolę cię lub pierdol się tak jak z tym krawcem-i tak przyjdziesz po te spodnie raz, dwa i dziesiąty raz aż odbierzesz a mnie to wisi.
    Polacy to taki naród, którzy patrzą jak jeden drugiego ma wyruchać aby mnie było dobrze a tobie to mnie nie obchodzi. Brak jedności w narodzie, wzajemnego poszanowania i życzliwości bo każdy każdego pierdoli, tylko patrzy na czubek własnego nosa.Szkoda słów.

    0

    0
    Odpowiedz
  5. Ale pierdolisz kurwa. To sam se coś otwórz i rób tak samo xD. Masz zjebany łeb. Każdy wie chyba w jakim przyjebany kraju się żyje i z czym trzeba się mierzyć. Urodziłeś się wczoraj kutasie? Nie? To nie pierdol

    2

    0
    Odpowiedz
  6. Ile Ty masz lat?

    0

    0
    Odpowiedz