Po prostu nie mogę tego zaakceptować – jak to jest, że wszystko musi się prędzej czy później skończyć? Ok – życie, szkoła, jakieś znajomości, praca, zdrowie… ale do kurwy nie wszystko! Przecież musi być coś stałego, na czym może się oprzeć człowiek – założę się, że każdy gdzieś w głębi serca tego potrzebuje chociaż nie wiem jakim by nie był „latającym holendrem”! No ludzie! A jak patrzę na to wszystko, to tylko odliczać, kiedy się znowu coś skończy i tak w kółko… Już nawet kobiety nie są takie jak dawniej – kobiece, pełne wdzięku, niewinne… teraz zaczynają bardziej przypominać faceta w spódnicy (ekhm…. chyba w spodniach, bo w spódnicach już nie chodzą). Czym dalej tym gorzej – to, co kiedyś było takie prawdziwe – zabawy, koledzy, beztroska, szczerość, teraz stało się tylko ulotnym wspomnieniem. Na czym ma się oprzeć współczesny człowiek, żeby nie zwariować i żeby się to nie skończyło? Żeby mógł dążyć do tego, mieć to schronienie do którego nie wedrze się „złodziej przemijania”? Tylko mi tu nie wyjeżdżajcie z religią, nie o tym piszę.
Nic nie trwa wiecznie
2012-10-30 19:37103
70