W ostatnich latach bardzo wielu ludzi funkcjonuje tak, jakby żyło w niekończącym się blogu podróżniczym. Widać to zwłaszcza w internecie, zalewanym każdego dnia tysiącami zdjęć, na których wszelkiej maści atencjusze wypinają swoje dupska w najróżniejszych zakątkach świata. Pytając jakąkolwiek dziewczynę o hobby, z prawdopodobienstwem graniczącym z pewnością można spodziewać się odpowiedzi P O D R Ó Ż E. Czy jest w tym coś złego? Zdecydowanie nie. Zastanawiam się jedynie, czy tylko mnie po powrocie z jakiegokolwiek dalszego wyjazdu łapią aż takie
feelsy.
Ostatnio złapałam doła, uświadomiwszy sobie coś w gruncie rzeczy banalnego. Mianowicie to, że w podróżach jak w soczewce skupia się ludzkie życie. Po raz pierwszy pojechałam niedawno na wakacje do Grecji, gdzie miałam okazję przyglądać się z bliska obiektom sprzed kilku tysięcy lat i uderzyła mnie ta z pozoru oczywista myśl, że podczas gdy one stoją w tym samym miejscu tyle czasu, to przez ziemię przewinęło się kilkanaście miliardów ludzi. I co? No właśnie nic. Stały kilka tysięcy lat przed moim przyjściem na świat – ba, nawet niewyobrażalnie dłużej niż istnieje cały mój kraj – i jeśli nie dojdzie do żadnej katastrofy, to będą stały tam, gdy ani po mnie, ani po Polsce nie będzie już śladu.
Aspekt czasowy to pierwsza kwestia. Druga związana jest z poczuciem przestrzeni. Dalsze wyjazdy ze zdwojoną siłą uświadamiają, że człowiek jako jednostka nie znaczy nic. Nie wyjeżdżając nawet z kraju, tylko jadąc od punktu do punktu mija się po drodze tyle miejscowości, których nigdy nie będzie się miało okazji zwiedzić. A w każdej z nich dziesiątki, setki, tysiące ludzi. I każdy z nich ma swoją historię, której nigdy nie poznamy. Dlatego kompletnie nie rozumiem ludzi, którzy po kilkugodzinnym pobycie w jakimś państwie uznają, że mają je „odhaczone”. Co to w ogóle za określenie? To jakiś wyścig, kto szybciej i więcej „odhaczy”? Tymczasem, jeśli ktoś mieszka w większym mieście, to istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że przez całe swoje życie nie odwiedzi nawet wszystkich jego ulic. A co dopiero mówić o skali regionu, kraju, kontynentu czy świata.
Wreszcie ostatnia sprawa to to, że jakiekolwiek miejsce, które odwiedzamy, przez okres naszego pobytu staje się centrum naszej życiowej aktywności. To tam śpimy, jemy, robimy zakupy. I co chyba najważniejsze, poznajemy nowych ludzi. Świadomość, że to wszystko jest tylko na chwilę, niesamowicie mnie dołuje. To, że nie dowiem się, jak dalej potoczyły się losy sympatycznych gospodarzy, u których nocowaliśmy, to, że nie zobaczę, jak po remoncie wygląda stary rynek, który podczas naszej wizyty był cały rozkopany.
A najdziwniejsze jest uczucie po powrocie. Było się tak daleko, zobaczyło się tyle nowych miejsc, poznało się tylu nowych ludzi, aż wreszcie wróciło się do swojego własnego pokoju. I co? Znowu nic. Wszystko jest dokładnie tak samo, jak przed wyjazdem. To samo nieszczelne okno, ten sam głośny tramwaj na ulicy i te same dzieci siedzące na klatce schodowej. Tyle się zmieniło, żeby wszystko pozostało takim, jakie było.
Gdy byles w podrozy, cichodajka z Filmowki mogla zaliczyc kolejnego niemca kazdego jasnego dnia.
Niegłupie przemyślenia. Czas i ogrom miejsc jednoznacznie pokazują, że jesteśmy praktycznie niczym. Jesteśmy niczym, jednocześnie przeżywając zupełnie nieistotne sytuacje i problemy (np . pryszcz na czole albo jakiś złośliwy komentarz w naszą stronę). Zabawne.
„feelsy”?.. Co to jest? Co to kurwa jest?!!
Kradnij krokodyle, pij whiskey, szczaj do zlewu w socjalnym. Mnie stać na wszystko. Ty…, wal konia. Widzę, że tak robita, bo gdzie kobita? Elo stuleje, ja se whiskey chleje, później wchodzę w kobite, jak już jest wypite. Co? Mi zazdrościta, bo konia walita? Nie stać was na whiskey, zbieraj w lesie syski.
Jesteś pier*nięta.
Dlatego podróże są takie niebezpieczne dla mnie, zawsze mam ochotę gdzies zamieszkać, chociaż na rok 😀 Obsesyjnie wracam w te same miejsca, byłam w Portugalii 6 razy bo ciągle mam wrazenie, ze jej nie znam. Teraz rozpoczynam dążenie do pomieszkania rok w Toronto, bo nie ogarniam, ze mogłabym tam wpaść na chwile i wyjechać…nie czuje, ze mam to odhaczone 😉
Podroze , kurwa , ksztalca .
Co cię, kurwa łapie? Feelsy? A fiordy to ci z ręki jadły…
To wszystko wina twoich panów nędzny goju płci żeńskiej
Kurwa za długie piszesz pierdoły nie chce mi się czytać tyle po nocy
No ale przecież takie jest życie. W skali czasu lub przestrzeni niewiele znaczymy…lecz jeśli wygrałeś los zwany życiem , to żyj.
Najważniejsze to nie gonić swojego ogona, nie grać kogoś kim się nie jest, uznać że czas mija …
Dobry wpis! nawet bardzo. Marność marność wszystko marność
Feelsy?! Co to, kurwa, jest?
nie mogę tego znieść, że nie jestem wszędzie na raz :/
Wakacje wg S. Kinga: „mają nie więcej treści niż wata cukrowa”.
1000 procent racji mam tak samo pozdrawiam
Ale syf.
Podróże są super do momentu kiedy nie dostanie się bolesnej obstrukcji . Pozdrawiam Janusz Gołąb
Dokładnie opisałeś co mi w duszy gra.
Już wyjaśniam, dlaczego mogę sobie „odhaczyć” miejsce. Otóż, jeżeli chcę pojechać do Rzymu i zobaczyć na własne oczy koloseum, a całą resztę w tym kraju mam w dupie, włącznie z mieszkańcami, to po takim wyjeździe przybijam pieczątkę zaliczonego miejsca i jest to dla mnie całkowicie uzasadnione. Idąc twoim tokiem rozumowania, to w każdym miejscu należałoby zamieszkać wiele lat i nic innego nie robić, jak tylko poznawać je na wszelkie możliwe sposoby(a i tak nigdy do końca nie poznasz, jak chociażby własnego kraju), na co i tak nie starczyło by ci życia.
Konkluzja jest taka, że mogę cię odhaczać wiele razy, jeśli ładnie poprosisz
Gdybyś należał do narodu wybranego to nie miałbyś takich problemów.
Bardzo madrze napisalas.
Też tak kiedyś pisałem i wygasłem. Idzie się zatruć badawczym myśleniem.
Zmierzasz do depresji.
Gratulacje! 😉
Witamy w klubie
Jestes prostakiem . Zacznij czytac .