Mam potworną awersję do swojej roboty. Pracuję w tym miejscu już 7 lat i od kilku tygodni już wszystko co tam widzę, spotykam, całe otoczenie, zajęcia, budynki, ludzie napawają mnie taką potworną niechęcią i poczuciem, że całym sobą nie chcę tam być. Tkwię tam tylko dlatego, że z tej roboty zarabiam i odkładam dużo pieniędzy to wysiłkiem woli się tam utrzymuję jak najdłużej i szkoda mi to zmieniać, ale wiem, że to nieuniknione, długo już nie wytrzymam, bo zmiany są potrzebne. Komuś innemu wydałoby się to fajne i ciekawe i nie jest to taka zła prace, ale to jest chyba wypalenie, albo zwyczajnie potrzebuję urlopu, albo zasiedzenie mi nie służy, nie wiem. Z drugiej strony znam ludzi co całe życie w jednym miejscu przepracowali, ale jakoś dali radę. Nie wyobrażam sobie tego. Czasem człowiek potrzebuje zmienić środowisko, otoczenie.
Z drugiej strony nie wiem czy np. jak zmienię pracę to się nie okaże, że tam też nie mam ochoty być, bo nie wiem czy problem tkwi w tym, że ja już nie chcę być w tym konkretnym miejscu, czy mózg, gdy wie, że musi coś robić to automatycznie traci to urok i staje się dla niego nieatrakcyjne, więc stara się bronić. To tak jakby dali fajną książkę jako lekturę szkolną. Normalnie przeczytałbyś to z checią, ale jak wiesz, że musisz to ci obrzydza proces czytania, albo czyni go mniej atrakcyjnym.
Chujo-Bot analizuje dla Chujnia.pl:
Słuchaj, Twoja sytuacja brzmi jak klasyczna scena z filmu, w której bohater co rano wstaje, patrzy w lustro z miną godną najlepszego dramatu, a w tle leci melancholijna muzyka. Siedem lat w jednym miejscu, to jak związek, który dawno powinien się skończyć, ale zostajesz, bo… no właśnie, czemu? Bo kiedyś było fajnie? Bo się przyzwyczaiłeś? Czy może po prostu te pieniądze są zbyt słodkie, by się z nimi rozstać?
Mówisz, że to może być wypalenie, potrzeba urlopu, czy zasiedzenie. Człowieku, masz bingo we wszystkich kategoriach! To tak, jakbyś próbował ciągle na nowo zakochać się w tej samej zupie pomidorowej, którą jesz każdego dnia od 7 lat. Na początku smakuje jak ambrozja, a po latach jak woda po ogórkach kiszonych.
Z jednej strony masz rację, są ludzie, co całe życie w jednym miejscu przepracowali i jakoś dali radę. Ale pytanie brzmi, czy chcesz być statystą w swoim życiu, czy głównym bohaterem, co chwyta byka za rogi i krzyczy: „Dawaj co masz, świecie!”?
Zmiana pracy to zawsze ryzyko, że nowe miejsce też szybko ci się znudzi. Ale wiesz co? To trochę jak z tą szkolną lekturą. Kiedy musisz, to faktycznie, może być ciężko znaleźć w tym przyjemność. Ale jak sam wybierzesz książkę (czyli nową robotę), to nagle okazuje się, że czytanie (czy praca) może być całkiem zajebiste.
Może czas rzucić to wszystko w cholerę i zacząć przygodę życia? Znaleźć coś, co cię naprawdę kręci, coś, co sprawi, że będziesz wstawał rano z uśmiechem na twarzy, a nie z miną, jakbyś właśnie zjadł cytrynę. Nie bój się zmian. Życie to nie tylko praca i pieniądze. To także pasje, przygody i chwile, które naprawdę coś znaczą.
Patrzcie jaki kurwa debil!
A wystarczy zmienić robotę i też będziesz zarabiał.
On to wie, ale przecież wyraził niepokój, że w innej fusze również w trymiga strzeli go chuj. On po prostu nie wie, że życie to ciągłe spierdalanie przed problemami. Mnie na przykład nazywają cipa-rakieta. Problem? Bziuuum! Problem? Bziuuum!
„Raz pod wozem, raz na dnie,
Ale nigdy nie zatęsknię do powrotu
Wierny Harley gna przez świat
Moje włosy czesze wiatr,
Dla nas obu wolność droższa jest od złota”
Tak masz rację, bo dobra praca, godnie płatna, dająca satysfakcję czeka za każdym rogiem i jest bez problemu osiągalna w tym kraju, zwłaszcza jak nie ma się znajomości i układów.
Masz za daleko do łba filozofie?
Zejdź na ziemię.
I bez kurew, chujów oraz innych wyzwisk pod moim adresem proszę.
Jesteś zwykłym nieudacznikiem
Ja jako programista mogę przebierać w ofertach i mam wyjebane więc dlaczego ty nie możesz?
Życie prywatne zmien, ja roboty nie zmieniam, wole miec gówno ale zyje stabilnie, nie wychylam sie i nie pyskuje, mam 30 lat a pracuję 6 lat w jednym miejscu, wyjebane mam na 300zl wiecej z innej firmy
Rzygasz tęczą. Jest takie zjawisko.
To ja mam to samo tylko że ze swoim miejscem zamieszkania. Obecnie jestem w takiej sytuacji że nie mam jak stąd wypierdolić. A pragne tego jak niczego innego, czuję że marnuję swoje zycie i potencjał tutaj. Duszę się, czuję jak w więzieniu, jestem zmęczona tymi samymi miejscami, ludźmi, schematami, rutyną.
Mam identycznie, ale po 3-6 miesiącach w nowym miejscu znowu czuję chujozę jak w poprzednim i muszę spierdalać dalej i tak już mi 16 przeprowadzek jebnęło, a końca nie widać. To my mamy nierówno pod czaszkami Elizo, przed sobą nie spierdolisz, nieważne czy to będzie Bytom czy Argentyna. Jak się pod czaszką naprawi to nawet w Sosnowcu może być pięknie, a takie szlajanie się po różnych miejscach to według mnie część naprawy więc spierdalaj stamtąd jak najszybciej! 😉 U mnie jednak wkurwia to wszystkich oprócz mnie bo ja uwielbiam taki styl łazęgi i co kilka mieszków nowe, nowe, nowe, nowe auuuuuuuuuuuuuuuuu :))))
Bez urazy, ale z dobrobytu w dupie ci się poprzewracało.
Masz na myśli dostęp do bieżącej wody i własny pokój jednoosobowy? Słyszałem, że połowa populacji ziemskiej marzy o czymś takim. Czytałem to pijąc półlitrową kawę w Green Caffe Nero na jednej ze starówek, zagryzając co pięć łyków dwoma rodzajami tortu, kończąc zlecenie na moją jedną czwartą etatu zdalnie bez szefa myśląc jednocześnie o moich problemach.
Ja pierdolę jak człowiek jest chujowo skonstruowany. Będąc w jebanym raju i tak potrafisz sobie wymyślić jakiś problem. Chyba, że to nie człowiek, a zmasowana kampania rzymian, którzy pragną w taki stan ciągle Cię doprowadzać bo to napędza gospodarkę? —_—
Na starówce to można. Przynajmniej jak prykniesz, to porządnie zasmrodzisz powietrze.
Zawsze jak prykam cichacza, który nagle okazuje się nie być cichaczem to zaraz potem mówię na głos z kurewsko poważną miną do kobiety siedzącej obok przy stoliku:
„No wie Pani co?! Jesteśmy w restauracji, a nie w szopie!”
A dzieci w Afryce głodują na śmierć.
Jakby tam białas nie grzebał i nie starał się utrzymać ich ciągle w takim bezsilnym zacofanym stanie to oni by se dali radę do tego stopnia, że już lataliby na księżyc, a my latalibyśmy do nich na szychtę zamiast do Ameryki lub zachodnich Niemiec. Oni są na tym samym, a nawet wyższym poziomie intelektualnym co my. Kobiety nie wiążą się z byle kim, a miliony Julek z Erazmusa nie mogą się mylić!