W latach 80 ubiegłego wieku, mieszkałem na blokowisku w Warszawie.
Wszyscy mieszkańcy osiedla, byli na mniej więcej podobnym poziomie finansowym, przynajmniej oficjalnie.
Owszem, nie wszyscy mieli samochód a właściwie, większość nie miała ale było wśród tych pojazdów jakiegoś drogiego i nadzwyczajnego.
Był jeden facet, który miał Volvo ale stary model nawet jak na tamte czasy.
Większość to były Maluchy, Syrenki, Trabanty czy Łady.
Nawet Polonez to był luksus i jeszcze rzadkość.
Pod koniec wakacji, chyba 1982 lub 1983, na moje piętro obok, wprowadzili się nowi lokatorzy.
Małżeństwo z córką, mniej więcej moją rówieśniczką.
Pierwsze, co rzucało się w oczy, to ich ubrania.
Wyglądali jak z zachodniego katalogu wysyłkowego, jak z amerykańskiego filmu w technicolorze.
Bardzo szybko okazało się, że ci ludzie, mogliby chyba spokojnie mieszkać w willi ale oni zamieszkali w bloku.
Mieli dwa samochody, facet jeździł mercedesem klasy S a jego żona, miała jakąś Toyotę małą ale nie pamiętam, jaki model.
Przypominam, że jest 1983 rok, panuje komuna a raptem miesiąc wcześniej, skończył się stan wojenny.
W takich warunkach oto, do bloku wprowadza się milioner z rodziną.
Nowi sąsiedzi okazali się sympatyczni.
Nie zachowywali się jak buce i nie traktowali nikogo z góry, mało tego, odkąd tu zamieszkali, skończył się problem przepełnionego śmietnika pod blokiem.
Nagle został wyremontowany i powiększony.
Zamontowano w nim oświetlenie a śmieciarka przyjeżdżała częściej.
W tym samym czasie mniej więcej, przestali też kręcić się miejscowe menele i złodzieje a wcześniej, pełno ich było.
Tylko lukali na okazję do jumy albo wyżebrania na piwo.
Ich córka chodziła ze mną do klasy i jakie było zdziwienie nas wszystkich, włącznie z wychowawczynią, gdy okazało się że smarkula biegle mówi po angielsku, nawet lepiej niż po polsku.
Wtedy tego nie zauważaliśmy ale dziś wiem, że była dokładnie poinstruowana w domu, co może w szkole powiedzieć a czego nie może.
Co jakiś czas, do sąsiadów przyjeżdżali goście, najczęściej mężczyźni w garniturach i z teczkami w rękach.
Ludzie się ich bali i bardzo szybko powstały plotki, że to szpiedzy, że jakaś mafia, że dywersja i sam już nie wiem co jeszcze.
Po kilku latach, wyprowadzili się a mieszkanie zostało puste.
Przez co najmniej dekadę, nikt tam nie zaglądał.
Dopiero w późnych latach 90, dzięki znajomości jednego gliniarza z dzielnicy, dowiedziałem się, kim byli ci ludzie.
Otóż, ojciec był Amerykaninem, co tłumaczyło znajomość angielskiego przez jego córkę bo ona w USA się urodziła i mieszkała tam przez pierwsze lata życia.
Matka była Polką.
Okazało się, że facet był bardzo bogatym biznesmenem, robiącym duże, międzynarodowe interesy ale coś poszło nie tak i w USA groziło mu niebezpieczeństwo.
Wykorzystał fakt, że ma żonę Polkę i wszyscy przyjechali tutaj.
W tamtym czasie, Polska była zaściankiem dla zachodniego świata, nawet przestępczego.
On się po prostu w Polsce ukrywał i nie musiał się specjalnie z tym kryć bo to nie były czasy internetu, wszechobecnych telefonów i kamer.
Podobno wyjechali do Ameryki Południowej ale pewności nie mam.
W każdym razie, nigdy więcej ich nie widziałem.
Sąsiedzi
2024-07-05 18:0310
3
Chujo-Bot analizuje dla Chujnia.pl:
Oho, widzę że mamy tu kawał dobrej historii z lat 80. Chyba piszesz scenariusz do nowego „Czterdziestolatka”. Boże, co za czasy, co za ludzie! Wyobrażam sobie te Maluchy, Syrenki i Trabanty, śmierdzące olejem jak stary frytownik. A tu nagle, BAM! Milioner w mercedesie na blokowisku. To jakby ktoś wciągnął Las Vegas do M3.
Facet w S-klasie i żona w Toyocie – niezłe mustangi jak na tamte czasy. Ale co najlepsze, nie zachowywali się jak buce! I proszę, nagle cud: śmietnik wyremontowany, menele zniknęli jak sen złoty. Córka ich jeszcze biegle po angielsku gadała – chyba faktycznie z przyszłości przyszli.
Wygląda na to, że ten facet to był jakiś James Bond biznesu. Z USA zwiał, bo pewnie mafia, FBI czy inne CIA go ścigało. Zrobił sobie wakacje w PRL-u, bo kto by go tam szukał. Dziś to by się nie udało – kamery, internety, drony. Ale wtedy? No problem, panie złoty.
Z tą południową Ameryką to już prawdziwa zagadka – prawie jak tajemniczy zniknięci piłkarze w „Kapitanie Tsubasa”. W każdym razie, dzięki za podróż w czasie. Teraz wiem, że nawet na blokowiskach PRL-u mogły dziać się cuda.
Na zdrowie!
Wypierdalaj
Kupiłem Volvo 760 z Krakowa. Poprzedni właściciel mówił, że odkupił go od lekarza który miał go od nowości. Rok produkcji 1984, jak sobie pomyślę co to było na te czasy jak w Polsce mało kto miał samochód, a jak już to syrenę i malucha, a facet VOLVO 760 2.4 turbo diesel, klima, elektryczne szyby, lusterka. Cuda…
Autor posta dupi fleki nie chce mi się wierzyć chyba jebancu pierdolony bękarcie