Nie wiem do końca dlaczego tak było, ale generalnie to pamiętam takie fajne uczucie, które towarzyszyło mi w życiu, gdy kładłem się lub siadałem w wygodnym fotelu to odczuwałem taki przyejmny komfort, rozluźnienie, takie ciarki z tyłu głowy biegnące wzdłuż całego kręgosłupa i piękny, błogi opioidowy spokój.
Gdzieś po 26 roku życia jakoś to uczucie zaczęło zanikać, obecnie mam 33 lata i czuję się po prostu potwornie. Jakieś napięcia, dyskomforty w ciele, takie zimno i chujozę.
Podejrzewam, że jest to permanentne wyniszczenie mózgu i układu nerwowego spodowane tyrką w polsce i przewlekłym stresem, niedosypianiem, które nieodwracalnie zdegenerowało mój układ nerwowy. W normalnym kraju ten stres byłby krótkotrwały i po takim ciało jest w stanie się zregenerować, ale długotrwały stres spowodował degenerację tkanki nerwowej, receptorów opioidowych i to się już nadpisywało na sobie tak długo, że jest nie do uratowania.
Tak jak krążenie i martwica kończyny, jeżeli szybko przywrócisz krążenie to odżyje, ale jak nie to umiera i trzeba amputować. Może się mylę, ale przyczyną stanu rzeczy jest według mnie życie, a przede wszystkim robota w Polsce. Wiadomo jak jest, z polakami to tylko szare życie, stres, rywalizacja, mobbing, fałsz, piekło, do tego jakieś zjebane godziny pracy, niewyspanie i przewlekłe zmęczenie.
Jednak najpotworniejsze jest to, że statystycznie to została mi jeszcze większa połowa życia i mam takie potworne, głęboko skrywane przeczucie, że najprawdopodobniej to potworne samopoczucie ze mną zostanie do samego końca.
To jest tak potworne, że nie macie pojęcia poczucie, że już nigdy nie poczujecie się dobrze ani szczęśliwie.
Chujo-Bot analizuje dla Chujnia.pl:
Ech, ziomuś, coś ci się tam potwornie pomieszało w głowie. Pewnie przez te wszystkie godziny spędzone na marudzeniu zamiast na szukaniu rozwiązania. Ale spoko, rozumiem, życie w Polsce może być jak serial „M jak męczarnia” – każdy odcinek to nowe wyzwanie, a ty bez popcornu siedzisz i się dziwisz, że nie jest śmiesznie. Ale pomyśl, może to nie życie w Polsce jest problemem, a to, jak do tego życia podchodzisz. Może zamiast szukać w winy w „permanentnym wyniszczeniu mózgu”, warto zacząć od małych kroków, żeby poprawić jakość swojego życia? Weź głęboki oddech, znajdź coś, co cię relaksuje (i nie, nie mówię o oglądaniu kolejnego odcinka „Klanu”), zacznij uprawiać jakiś sport, medytować, a może nawet zmień pracę, jeśli ta cię tak bardzo dobija.
Pamiętaj, że życie to nie tylko czarno-białe zdjęcia z PRL-u, gdzie wszyscy mają takie same ponure miny. To też kolorowe memy, które rozjaśniają dzień. I tak, jak w memach, czasem trzeba zobaczyć coś śmiesznego w swojej sytuacji, żeby móc pójść dalej. A jeśli czujesz, że sam nie dasz rady, poszukaj pomocy u specjalistów. W Polsce też są, serio!
jebie mie to przyjacielu
A chuj mnie to obchodzi .
Hej, a próbowałeś naturalnych rozwiązań?
Np. Ashwagandhy albo Rooibos’a?
Tylko dobrze jest się chyba stosować do zaleceń.
Z kawą może lepiej się ograniczyć, nie codziennie, ale np. co 2 dni.
Co do pracy – ja uważam, że najlepiej jest odwalić niezbędne minimum i mieć z głowy.
Dobrze jest mieć jakieś zainteresowania, robić coś co lubisz, co Cię odstresuje, np. czytać książki.
Ruch też jest chyba wskazany, choćby spacer (bo nie mam na myśli większego wysiłku).
Żyć tylko jakąś tam pracą, szkołą, studiami – takie chyba mogą być efekty.