Kontynuacja prozy chujowizny akademickiej… Kolejny z przedmiotów, który mnie lekko mówiąc denerwuje, a raczej wkurwia maksymalnie, to Językonawstwo i jej kurewski fetysz… Ma świra na punkcie pierdół. Na egzaminie główny punkt programu, najważniejszy element językoznawstwa to był… TANIEC PSZCZÓŁ I MOWA WIELORYBÓW… Wiem , że można pisać z czegoś magistra i się tym podniecać, ale po co nam to? Wieloryby bym jeszcze przebolał, bo coś tam świergotają, ale pszczoły? Jak ja idę po alko przed imprezą i dzwonię do ekipy, że znalazłem miejscówkę gdzie jest taniej i mówię gdzie etc. to nikt się tym nie podnieca. A zasrane pszczoły mają wzięcie? Tak samo rozumiem, zajęcia o słownikach, ok jak najbardziej, ale dlaczego babka gładzi ich powierzchnię z takim jebanym pietyzmem i podnieceniem wręcz? Zboczenie zawodowe 😀
STUDIA: Językoznawstwo – czyli męki ciąg dalszy
2011-07-08 23:4320
30
Haha też nie rozumiałam podniecenia Pani doktor słownikami i pieszczenia ich okładek koniuszkami palców, ale teraz, gdy jestem już po egzaminie z leksykologii cieszę się, iż wkułam te wszystkie słowniki i robiąc przypisy do książki wiem, gdzie szukać pomocy, szczególnie, gdy opracowuje jakiś stary tekst. Co więcej sama zaczęłam marzyć o własnej kolekcji słowników Lindego, Doroszewskiego, Estreichera i pewnie jak kiedyś je zdobędę to też będę je tak miziać 😀
mój ulubiony przedmiot na studiach
a sposób porozumiewania pszczół i wielorybów to dośc ważny punkt w klasyfikacji języka jako środka komunikacji; jak na razie nie znaleziono czym różni się dwuklasowość komunikacji międzypszczelej i międzyludzkiej. Trudny przedmiot, ale przydatny, zdziwisz się jak bardzo
fakt, zdziwisz się…po prostu zgłupiejesz tam i będziesz wpieprzał całą masę tabletek 😀
zapomniałabym, zacytuję jednego z moich ulubionych doktorów: tyle kongresów, zjazdów, lat badań – a definicji sylaby nadal nie ma – oto jak naukowcy wykorzystują Wasze pieniądze podatników:D i wyzwanie dla Was, młodzi chirurdzy od języka!